Przyszłość koncertów internetem się zowie?

Nagła zmiana przyzwyczajeń dotknęła też branżę muzyczną. Okazało się, że festiwale i trasy koncertowe jeszcze przez długi czas pozostaną raczej w sferze marzeń. To jak w takim razie zarobić na przysłowiowy chleb? Skąd wziąć pieniądze, skoro tantiemy nie wystarczają? Przecież nikt tak naprawdę nie wie kiedy i czy w ogóle wrócimy kiedyś do „normalności”.

Przed Pandemią… 
Tak, jak kiedyś było „przed wojną”, teraz, wydaje mi się, że coraz częściej będziemy słyszeć powyższe słowa. Bez zagłębiania a się w meandry ekonomii i gospodarki, nie jest wcale trudno zauważyć, że cierpi branża rozrywkowa. Cierpią w zasadzie wszystkie odnogi rynku, które nie są w ten, czy inny sposób niezbędne do życia, a nawet jedynie przeżycia. I tak, jak przed pandemią różne muzyczne imprezy były czymś normalnym, elementem rzeczywistości, na który nie zwracało się większej uwagi, bo ich istnienie brało się za pewnik, teraz pozostają nam tylko stream’y artystów – płatne, lub bezpłatne. Można się kłócić, która opcja jest bardziej korzystna i dla kogo, ale chyba każdy zgodnie przyzna mi rację, kiedy powiem, że to nie to samo, co koncert na żywo!

Kiedyś to było
Temat największych koncertów w historii uważam za nieco śliski. Oczywiście, w tym zestawieniu pierwsze miejsce zajmują Rod Stewart (1994/5, 3,5 mln widzów) i Jean Michel-Jarre (1997, 3,5 mln widzów), ale mam wątpliwości, co do liczenia. Oba nie były koncertami, nazwijmy to, ekskluzywnymi. Stewart grał na plaży Copacabana podczas festiwalu w Rio de Janeiro, więc nie pomylę się chyba, kiedy powiem, że większość z obecnych wówczas, była tam dla samego festiwalu, a niekoniecznie przyszła na koncert Roda. Podobna sytuacja tyczy się Jeana Michel-Jarre’a. Uczestnicy jego koncertu najprawdopodobniej byli tam z okazji obchodów 850-lecia Moskwy, którym koncert ten towarzyszył. Przyjmijmy mimo wszystko, że największe koncerty zebrały 3,5 miliona widzów i odstawmy na chwilę na bok pozostałe szczegóły. Dużo? No dużo, ale przy tym, jakie wyniki uzyskują niektóre stream’y w internecie, nie jest to aż tak zadziwiający wynik.

Paris La Défense | Jean michel jarre, Paris la défense, Electronic ...
Publiczność podczas koncertu Paris La Défense Jeana Michel-Jarre’a w Paryżu w 1990 roku – ok. 2,5 mln widzów. Źródło: jeanmicheljarre.com

Wirtualne kiedyś to będzie?
Rekordowe liczby padły w zeszłym tygodniu, kiedy to przez trzy dni (23-25 kwietnia) trwał specjalny event, promujący nową piosenkę Travisa Scotta i Kid Cudiego. Astronomical experience, czyli współpraca rapera ze studiem Epic Games w Fortnite nie była pierwszą w swoim rodzaju, ale jeśli chodzi jednak o wykonanie, to śmiało można przyznać, że nie ma sobie równych. Rok temu w podobny sposób promował się Marshmello. Wówczas, na jego „koncert” w grze przyszło blisko 10 milionów graczy. Była to jednak dopiero raczkująca koncepcja. Nikt nie myślał wtedy o drastycznym wyjściu poza przysłowiowe pudełko. Wyściubiono tylko ledwo stopę i kawałek nogi. Poza tym, że koncert Marshmello odbył się w świecie wirtualnym, to niewiele różniło go od rzeczywistej formy imprezy muzycznej. Była scena, dekoracje, trochę iluminacji i efektów specjalnych (muzyka oczywiście też), ale zamknięto się w koncepcji „tradycyjnej”.

Fortnite X Travis Scott's Astronomical Concert Breaks Concurrent ...
Kadr z koncertu Travisa Scotta w Fortnite

Minął rok i dyrektor kreatywny, odpowiedzialny za specjalne eventy w Epic Games postanowił wreszcie z tego pudełka wyjść i pomyśleć poza nim. Podejrzewam, że spory wkład w wygląd wizualizacji miał sam Cactus Jack, ale trzeba przyznać, że twórcy skutecznie pozbyli się szablonowego myślenia i nie pozwolili się związać konwencji koncertów z prawdziwego zdarzenia. Mimo tego, że całość trwała tylko 10 minut, to premierowy pokaz zebrał przed monitorami 12,3 mln graczy, a po wszyskich pięciu pokazach, liczba ta sięgała już ponad 27,7 milionów unikalnych osób, które występ obejrzały 45,8 mln razy. Patrząc teraz na 3,5 miliona z Rio czy Moskwy trudno oprzeć się wrażeniu, że wirtualne koncerty są przyszłością dla branży. Może to być jednak wrażenie mylne…

Jednorazowa ciekawostka
Jakkolwiek dobrych wyników nie osiągałyby takie przedsięwzięcia, nie można zapomnieć o jednym z istotniejszych elementów imprez muzycznych, który bez wątpienia odpowiedzialny jest (albo raczej był) za przyciąganie wielu osób. Mam na myśli oczywiście element społeczny, spotykanie się ze znajomymi, zabawę i ogólną atmosferę koncertów czy festiwali, tworzącą poczucie pewnej wspólnoty. Świat wirtualny też kreuje takie poczucie, ale brak mu odpowiedniej atmosfery. Nieważne jak piękne nie byłyby wizualizacje, jak dobra muzyka, to wciąż nie da się zapomnieć, że siedzimy w swoim pokoju, przy biurku albo na łóżku, na uszach mamy słuchawki i zamiast przeżywać to całym sobą, angażujemy raptem dwa zmysły.

Coachella 2012 – Snoop Dogg (po lewej stronie) występuje na scenie z hologramem zmarłego Tupaca Shakura – fot. Christopher Polk/Getty Images

Uważam, że mimo fenomenalnych wyników i ogromnej popularności, koncerty w grach pozostaną jedynie wirtualnym teledyskiem na żywo, streamingiem na sterydach. Nie mamy szans na interakcję z artystą. Show jest zaprojektowane raz i odbędzie się co do joty zgodnie z planem. Prosi się to o porównanie do koncertów artystów-hologramów. Tam również brakuje pewnej autentyczności, scenicznej osobowości. wszystko wcześniej ustalono, a my oglądamy pokaz, zamiast w nim uczestniczyć. Koncerty i festiwale, mimo chwilowych obstrukcji wrócą, i to ze zdwojoną siłą, bo w tej chwili żadne wirtualne doświadczenie, niezależnie od tego jak popularne i zadziwiające by nie było, nie jest w stanie zapewnić takich wrażeń, jak koncerty, które często zostawiają nas z piskiem w uszach, zakwasami i przepoconymi ubraniami, ale za to z wielkim, szczerym uśmiechem na ustach (chyba, że kogoś wygwizdaliśmy, ale i tego wirtualny koncert nie jest w stanie nam zapewnić).

Dodaj komentarz

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij