Jest rok 1950. Do waszego domu na przedmieściach Las Vegas wrócił niedawno z pracy twój tata. Zdążyliście już zjeść wspólny rodzinny obiad. Teraz on zasiadł na fotelu i czyta wieczorne wydanie lokalnej gazety. Mama zaś wyszła na moment z salonu, by po chwili wrócić, chowając coś za plecami. Dziś są twoje piąte urodziny. Rodzice sprezentowali ci małe laboratorium energii atomowej „Gilbert U-238”. Jeszcze tego nie wiesz, ale za 12 lat ciepło wspomnisz ten dzień, oglądając premierowy odcinek Jetsonów w telewizji.
Nowa nadzieja dla świata
Co to za laboratorium? Dlaczego dzieci bawiły się materiałem radioaktywnym? Do tego jeszcze przejdę, ale najpierw mały zarys historyczny. Po zakończeniu II Wojny Światowej, świadomość społeczeństwa USA na temat potencjału technologii atomowej znacząco wzrosła. Z początkiem piątej dekady XX wieku można już było mówić nawet o panowaniu nastrojów nuklearnego optymizmu. Pokładano wielkie nadzieje w tym, że przyszłość będzie związana właśnie z energią atomową, a większość urządzeń, elektrowni, a także przedmiotów codziennego użytku stanie się beneficjentami tej technologii. Eksperymentowano więc z jej zastosowaniem we wszelkich dziedzinach. Napromieniowane jedzenie miało dawać się dłużej przechowywać; szczególnie rozwinąć się miała odnoga medycyny znana jako nuklearna; słona woda miała być odsalana niemal za bezcen, a regiony dotknięte permanentną suszą miały zostać nawodnione niskim kosztem. Słowem, technologia-cud.
A co ma atom do kultury?
Jak można się domyślać, panujący ogólnie nastrój nuklearnego optymizmu w latach 50 i 60 XX wieku wpłynął nie tylko na ukształtowanie się nowych technologii, ale też (a może i przede wszystkim) na kulturę masową. Szczególnie widoczne jest to w muzyce, ale także w tym, czym bawili się wówczas najmłodsi.
Wspomniałem wcześniej o „Gilbert U-238”, czyli laboratorium energii atomowej z roku 1950, przeznaczonym dla dzieci (coś na kształt młodego chemika). Zestaw w 2006 roku Radar Magazine uznał jako drugą najniebezpieczniejszą zabawkę kiedykolwiek wyprodukowaną. Miało to związek z dołączonymi do zestawu trzema radioaktywnymi metalami (Jednak na zdjęciu powyżej zestaw reklamowano jako całkowicie bezpieczny). W tamtym czasie bardzo popularny, a obecnie bardzo pożądany przez kolekcjonerów, był pistolet na kapiszony „Hubley Atomic Disintegrator”. Popularne były także zabawkowe imitacje mierników napromieniowania Geigera.
![Beatlemania!!!](https://i.pinimg.com/564x/27/9e/c8/279ec8748451c2892ce665c3e2cd4490.jpg)
Zagłada do tańca
Niemal na równi z nuklearnym optymizmem pojawiło się zagrożenie totalnej anihilacji ludzkości na skutek potencjalnej wojny atomowej pomiędzy USA a ZSRR. To widmo zniszczenia bardzo mocno wpłynęło nie tylko na nastroje społeczne, ale także na kształtowanie się muzyki popularnej w tamtym okresie. Przykładem mogą być chociażby The Beatles, którzy swój singiel „Love Me Do” wydali dosłownie 4 dni przed rozpoczęciem tzw. kryzysu kubańskiego. Niedługo po tych wydarzeniach, ich popularność drastycznie wzrosła. Nie ujmując faktycznej jakości muzyki Brytyjczyków, była to też częściowo reakcja na panujące wówczas nastroje związane z zagrożeniem nuklearną zagładą. Wszyscy bawili się, jakby jutra miało nie być. Był to czas, gdy żyło się chwilą, nie zastanawiając się nad tym, co przyniesie niepewna przyszłość.
Okres zimnej wojny odbił się też w tematyce piosenek, do której sięga się po dziś dzień. Trudno się dziwić, wszakże był to czas (konkretniej wspomniany kryzys kubański), kiedy świat dosłownie stanął na krawędzi katastrofy. Śpiewali o tym chociażby Pink Floyd, Bob Dylan czy Kate Bush. Obecnie odwołania do atomowej zagłady znajdziemy chociażby w serii gier Fallout od studia Bethesda i myślę, że na tym nie koniec. Był to czas, którego odcisk na płaszczyźnie kultury będziemy odczuwać jeszcze przez długi zaś, dopóki nie zjawi się problem podobnej skali.