Atom na prezydenta!

Jest rok 1950. Do waszego domu na przedmieściach Las Vegas wrócił niedawno z pracy twój tata. Zdążyliście już zjeść wspólny rodzinny obiad. Teraz on zasiadł na fotelu i czyta wieczorne wydanie lokalnej gazety. Mama zaś wyszła na moment z salonu, by po chwili wrócić, chowając coś za plecami. Dziś są twoje piąte urodziny. Rodzice sprezentowali ci małe laboratorium energii atomowej „Gilbert U-238”. Jeszcze tego nie wiesz, ale za 12 lat ciepło wspomnisz ten dzień, oglądając premierowy odcinek Jetsonów w telewizji.

Nowa nadzieja dla świata
Co to za laboratorium? Dlaczego dzieci bawiły się materiałem radioaktywnym? Do tego jeszcze przejdę, ale najpierw mały zarys historyczny. Po zakończeniu II Wojny Światowej, świadomość społeczeństwa USA na temat potencjału technologii atomowej znacząco wzrosła. Z początkiem piątej dekady XX wieku można już było mówić nawet o panowaniu nastrojów nuklearnego optymizmu. Pokładano wielkie nadzieje w tym, że przyszłość będzie związana właśnie z energią atomową, a większość urządzeń, elektrowni, a także przedmiotów codziennego użytku stanie się beneficjentami tej technologii. Eksperymentowano więc z jej zastosowaniem we wszelkich dziedzinach. Napromieniowane jedzenie miało dawać się dłużej przechowywać; szczególnie rozwinąć się miała odnoga medycyny znana jako nuklearna; słona woda miała być odsalana niemal za bezcen, a regiony dotknięte permanentną suszą miały zostać nawodnione niskim kosztem. Słowem, technologia-cud.

A co ma atom do kultury?
Jak można się domyślać, panujący ogólnie nastrój nuklearnego optymizmu w latach 50 i 60 XX wieku wpłynął nie tylko na ukształtowanie się nowych technologii, ale też (a może i przede wszystkim) na kulturę masową. Szczególnie widoczne jest to w muzyce, ale także w tym, czym bawili się wówczas najmłodsi.

Gilbert U-238 Atomic Energy Lab
Wycinek z gazety z lat pięćdziesiątych z reklamą zestawu Gilbert U-238 Atomic Energy Lab

Wspomniałem wcześniej o „Gilbert U-238”, czyli laboratorium energii atomowej z roku 1950, przeznaczonym dla dzieci (coś na kształt młodego chemika). Zestaw w 2006 roku Radar Magazine uznał jako drugą najniebezpieczniejszą zabawkę kiedykolwiek wyprodukowaną. Miało to związek z dołączonymi do zestawu trzema radioaktywnymi metalami (Jednak na zdjęciu powyżej zestaw reklamowano jako całkowicie bezpieczny). W tamtym czasie bardzo popularny, a obecnie bardzo pożądany przez kolekcjonerów, był pistolet na kapiszony „Hubley Atomic Disintegrator”. Popularne były także zabawkowe imitacje mierników napromieniowania Geigera.

Beatlemania!!!
Beatlemania w pełnej krasie. Policja usiłująca zatrzymać rozemocjonowanych fanów The Beatles. Źródło: beatlesporsiempre.com

Zagłada do tańca
Niemal na równi z nuklearnym optymizmem pojawiło się zagrożenie totalnej anihilacji ludzkości na skutek potencjalnej wojny atomowej pomiędzy USA a ZSRR. To widmo zniszczenia bardzo mocno wpłynęło nie tylko na nastroje społeczne, ale także na kształtowanie się muzyki popularnej w tamtym okresie. Przykładem mogą być chociażby The Beatles, którzy swój singiel „Love Me Do” wydali dosłownie 4 dni przed rozpoczęciem tzw. kryzysu kubańskiego. Niedługo po tych wydarzeniach, ich popularność drastycznie wzrosła. Nie ujmując faktycznej jakości muzyki Brytyjczyków, była to też częściowo reakcja na panujące wówczas nastroje związane z zagrożeniem nuklearną zagładą. Wszyscy bawili się, jakby jutra miało nie być. Był to czas, gdy żyło się chwilą, nie zastanawiając się nad tym, co przyniesie niepewna przyszłość.

Okres zimnej wojny odbił się też w tematyce piosenek, do której sięga się po dziś dzień. Trudno się dziwić, wszakże był to czas (konkretniej wspomniany kryzys kubański), kiedy świat dosłownie stanął na krawędzi katastrofy. Śpiewali o tym chociażby Pink Floyd, Bob Dylan czy Kate Bush. Obecnie odwołania do atomowej zagłady znajdziemy chociażby w serii gier Fallout od studia Bethesda i myślę, że na tym nie koniec. Był to czas, którego odcisk na płaszczyźnie kultury będziemy odczuwać jeszcze przez długi zaś, dopóki nie zjawi się problem podobnej skali.

Oscary 2021… Nowe zasady spowodowane pandemią

Następna gala wręczenia Oscarów odbędzie się dopiero za kilka miesięcy, jednak już zostały ogłoszone zmiany dotyczące przyszłorocznej – 93. edycji wręczenia Oscarów. Chodzi o filmy, które z powodu zamknięcia kin w Stanach Zjednoczonych, będą miały swoje premiery w internecie.

Oscary otwierają się na VOD

Do tej pory w oscarowym wyścigu o statuetkę mogły walczyć jedynie filmy, które były wyświetlane w kinach przez przynajmniej 7 dni. W tym roku uległo to zmianie, ponieważ o Oscary powalczą także filmy, które ze względu na pandemie nie trafiły do kin.

Przez zamknięcie kin coraz większa grupa wytwórni decyduje się na wprowadzanie swoich tytułów do usług vod-owych. Oznacza to, że produkcje takie jak „Trolle 2” czy „The King of Staten Island”, które zdecydowano się przenieść z kin do internetu, mają szansę na nominacje do Oscarów 2021

Według nowych zasad o nominację do Oscara będą mogły ubiegać się produkcje, które nie miały swojej premiery kinowej. Aby wziąć udział w wyścigu, filmy będą musiały zostać udostępnione na specjalnej platformie Akademii (Academy Screening Room) w przeciągu 60 dni od daty swojej premiery w sieci.

To tymczasowe rozwiązanie zostało spowodowane obecną sytuacją na świecie. W przypadku ponownego otwarcia kin przed końcem roku powrócą standardowe procedury. Na razie pretendentami do Oscarów są blockbustery, którym udało się zadebiutować przed zamknięciem amerykańskich kin. Szanse na nominacje miały więc filmy „Niewidzialny człowiek”, „Birds of Prey” oraz „Bad Boys For Life”. Nowe zasady mogą zmienić ten stan rzeczy.

„Uważamy, że nie ma lepszego sposobu na przeżywanie filmowej magii niż w kinie. Tego przekonania nie zmieni nic. Jednak tragiczna pandemia COVID-19 zmusiła nas do tego historycznego, czasowego odstępstwa od reguł. Akademia wspiera swoich członków i współpracowników w tych czasach niepewności. Doceniamy wagę ich pracy i tego, w jaki sposób jest oglądana. Szczególnie teraz, gdy widzowie potrzebują filmów bardziej niż zwykle”

informuje prezydent Akademii Filmowej David Rubin oraz prezes Dawn Hudson.

Niewielkie, ale istotne zmiany

Zrezygnowano z osobnych kategorii za najlepszy dźwięk (sound mixing) oraz najlepszy montaż dźwięku i połączono je w jedną. Aby film był w ogóle brany pod uwagę w tej kategorii, jego ścieżka dźwiękowa musi składać się w 60% z muzyki przygotowanej na potrzeby danego filmu. Jednak sama decyzja nie była żadnym zaskoczeniem, ponieważ od lat w tych kategoriach wygrywał zazwyczaj jeden film.

Zmiany dotyczą także nagrody przyznawanej za najlepszy film nieanglojęzyczny. Od dziś uprawnieni do głosowania członkowie Akademii mogą brać udział w procesie wyłaniania kandydatów. Do tej pory wszyscy członkowie głosowali na zwycięzcę spośród pięciu nominowanych tytułów, natomiast pierwsze etapy zarezerwowane były dla specjalnej komisji.

Oscary 2021 – kiedy odbędzie się rozdanie nagród?

Sytuacja spowodowana przez pandemie nie została do końca opanowana. W przeciągu najbliższych miesięcy wiele może się zmienić, jednak na chwilę obecną 93. gala rozdania Oscarów jest nadal planowana na 27 lutego 2021 roku.

Jak myślicie? Czy gala odbędzie się tak jak zwykle, a może z zachowaniem szczególnych środków ostrożności? Czy pandemia przyczyni się do stałych zmian w zasadach przyznawania nagród? O tym przekonamy się za jakiś czas.

Psychika ludzka ukazana w filmach

Każdy człowiek żyjący na świecie poza sferą fizyczną posiada jeszcze tę drugą, bardziej skomplikowaną, tajemniczą, której często nie ujawniamy na co dzień, ale jest ona częścią nas samych. Sfera duchowa, psychiczna. W jaki sposób skupiają się na niej filmy?

Filmy psychologiczne. To jeden z tych gatunków filmowych, w których w pełni koncentrujemy się na człowieku. Na tym, co dotyczy każdego z nas, bez wyjątku. Na emocjach, odczuciach, czasem ciężkich do zdefiniowania przeżyciach – po prostu na wnętrzu. Właśnie dlatego bardzo częstym motywem filmów psychologicznych są po prostu choroby psychiczne czy pewne zaburzenia, z którymi wiele osób na świecie musi się zmagać. Filmy psychologiczne są bardzo dużą kopalnią wiedzy na ten temat. W jaki sposób więc ukazują one tę skomplikowaną i złożoną sferę? Bardzo zróżnicowanie.

TŁO I DOPEŁNIENIE DLA FABUŁY

Czasami zaburzenia i choroby psychiczne są po prostu dobrym tłem dla samej fabuły filmu i nie analizują aż tak bardzo wnikliwie ludzkiej psychiki. Tak jest na przykład w przypadku ,,Poradnika pozytywnego myślenia’’. Główny bohater po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego, u którego stwierdzono chorobę afektywną – dwubiegunową, próbuje na nowo ułożyć sobie życie. Ma nadzieję, że uda mu się naprawić związek małżeński, jednak los chce inaczej – poznaje kobietę pogrążoną w depresji. I tak właśnie oglądając ten film, pomimo pojawienia się motywu chorób psychicznych odbieramy go bardziej jako film obyczajowy, gdzie w dużej mierze skupiamy się po prostu na fabule – miłości, przyjaźni, relacjach. Natomiast aspekty związane z psychiką i pewnymi jej zaburzeniami są idealnym tłem i częścią zamysłu filmu, lecz nie występuje tu jakaś dogłębna analiza. Wszystko dopasowuje się do siebie tworząc historię, którą przyjemnie się ogląda i która swego czasu pochłonęła wiele osób.

https://thecinemacompany.wordpress.com/2013/10/03/il-lato-positivo-la-recensione/

OBRAZ ŚWIATA OCZAMI CZŁOWIEKA Z PROBLEMAMI PSYCHICZNYMI

„Dzień świra”. To jeden z tych polskich klasyków filmowych, który zna chyba każdy. Jest on utrzymany w konwencji komedii, a pewne kultowe sceny rozśmieszają nie jedną osobę. W tym przypadku częścią związaną z psychiką są rutynowe czynności i pewne zachowania, często odbiegające od normy, znudzonego życiem nauczyciela. Jednak właśnie te niektóre czynności i zachowania są esencją i idealnie przedstawiają zaburzenia obsesyjno – kompulsyjne, dokładnie to, z czym zmagają się osoby cierpiące na tę przyległość. Mimo, że oglądając „Dzień świra” wiemy, że nie jest to dogłębna analiza psychiki człowieka, mamy jednak pokazane jak funkcjonuje człowiek z „nerwicą natręctw”. W porównaniu do wcześniejszego przykładu, tutaj już sama fabuła obrazuje zaburzenia psychiczne i właśnie to ona, jak przedstawia nam nawet tytuł, wprowadza nas w świat i codzienność człowieka dotkniętego tą chorobą.

https://wyborcza.pl/1,75410,870589,dzien-swira-marka-koterskiego-psychoterapia-dla-polski.html

SZPITAL PSYCHIATRYCZNY

Dosyć często spotykanym motywem filmowym jest szpital psychiatryczny. Poznajemy wtedy różnorodne historie ludzi borykających się z problemami psychicznymi, ich funkcjonowanie i radzenie sobie ze zwykłymi czynnościami w codziennym życiu. Film, którego akcja toczy się właśnie tam, jeden z klasyków kina to „Lot nad kukułczym gniazdem”. W idealny sposób obrazuje to, że ludzka psychika nie jest nieugięta i tak wytrzymała, jak mogło by się wydawać na początku filmu… Historia głównego bohatera skupia się poniekąd na tym, jak może zmienić się stan psychiki w zależności od otoczenia. Kiedy akcja filmu toczy się w szpitalu psychiatrycznym, dodatkowo zgłębiamy wiedzę na temat tego, jak wygląda on „od podszewki”, co dzieje się za ścianami tego budynku, na co dzień dla nas niedostępnego. Tak jest i tutaj, gdzie możemy poznać chociażby różne sposoby i metody leczenia. W tym wypadku, ze względu na starsze lata – już nieaktualne, co jest dodatkową dawką wiedzy.

https://www.amazon.com/One-Flew-Over-Cuckoos-Nest/dp/B000LY5AN2

DOGŁĘBNA ANALIZA PSYCHOLOGICZNA

,,Joker”. Jeden z głośniejszych filmów ostatnich czasów, który jest idealnym przykładem głębokiej analizy ludzkiej psychiki. Można by powiedzieć, że film ten jest wręcz pewnym studium psychologicznym głównego bohatera – Jokera. Mamy tutaj ujawnione konkretne motywy jego późniejszych zachowań, dlaczego został mordercą. Słowo „dlaczego” jest tu bardzo istotne, ponieważ koncentrujemy się w dużej mierze na przyczynach jego przestępczości wynikających również z przeszłości. Jest to wgłębienie się w zakamarki psychiki i ujawnienie dramatów dziejących się w ludzkiej duszy.

https://moviesroom.pl/recenzje/recenzje-premier/joker-recenzja-filmu-o-najwiekszym-komiksowym-zloczynczy-wszech-czasow-venezia76/

Jak widzimy, sposobów na ukazanie i skoncentrowanie się na ludzkiej psychice jest wiele. Może to być „zahaczenie” o pewne zaburzenia psychiczne, ukazanie życia i funkcjonowania osób zmagających się z chorobami psychicznymi czy dogłębna analiza. Łączy je jedno – skupienie  się na sferze wewnętrznej człowieka. Na tym, jak bardzo skomplikowana potrafi być psychika i do jakich chorób potrafi to doprowadzić. Nie tych fizycznych, lecz chorób duszy.

Wirtuoz rocka

źródło: classicalbumsundays.com

Kto by przypuszczał, że chłopak grający na miotle zostanie najlepiej opłaconą gwiazdą Woodstocku z 1969 roku? Ponad 30 lat później, magazyn Rolling Stone uhonoruje go mianem najwybitniejszego. Choć blisko od półwiecza Jimi Hendrix imprezuje w Klubie 27, jego postać wciąż inspiruje muzyków na całym świecie. 

Urodzony w lipcu 1942 roku w Seattle Johnny Allen nie miał łatwo. Młodym Hendrixem opiekowali się przyjaciele jego matki, która jedynie go odwiedzała. Po zwolnieniu z wojska, jego ojciec, Allen Ross Hendrix, przejął opiekę nad synem. Skutkiem tego była zmiana imion z Johnny Allen na James Marshall. 

Trudne początki

Gospodarka po II Wojnie Światowej, mocno uproszczając sprawę, nie była w najlepszym stanie. Rodzina Hendrixów przekonała się o tym dotkliwie. Trudnościom finansowym nie pomagał fakt, że trójka z szóstki dzieci państwa Hendrixów była poważnie chora. Joseph został oddany pod opiekę państwa, Pamelę i Kathy (która urodziła się niewidoma) adoptowano. W wieku 9. lat James przeżył rozwód rodziców. Za kolejne 7 lat został półsierotą, tracąc matkę. 

Muzyka towarzyszyła Jamesowi od dzieciństwa. Jego pierwszy instrument, harmonijka ustna, pojawiła się w jego życiu, gdy miał 5 lat. Dekadę później, za 5 dolarów, kupił pierwszą gitarę akustyczną, która zastąpiła mu miotłę i jednostrunowe ukulele.

Al Hendrix w A Film About Jimi Hendrix wspomina te czasy następującymi słowami:

Zawsze kiedy wychodziłem, kazałem mu sprzątać sypialnię. Kiedy wracałem, znajdowałem przy łóżku mnóstwo witek z miotły. Pytałem go: „Nie zamiotłeś podłogi?” A on mówił, że zamiótł. Później odkryłem, że siadał przy łóżku i szarpał miotłę jakby grał na gitarze

Pierwszą gitarę elektryczną dostał od ojca w 1959 roku. Białą Supro Ozark 1560S. Choć w przyszłości na jego występy będą przychodzili Beatlesi, Jimmy Page, Stonesi czy Eric Clapton, z muzyki miał „F”, czyli polską jedynkę. 

Zespół niespokojnego ciała

Młody Hendrix wiedział jak skupić na sobie uwagę. Oprócz wyczynów z gitarą, James nauczył się gry za plecami oraz kultowego duck walk Chucka Berry’ego. Popisy artysty, nie mniejsze od jego umiejętności, rozwaliły ludziom głowy w 1966 roku według Erica Claptona. Dziwne, że Jimi nie rozwalił sobie zębów, grając nimi na gitarze. Hendrix supportował wówczas zespół Cream.

Jimi Hendrix podczas występu w Londynie w 1966/ Photo by Petra Niemeier – K & K/Redferns

Chcesz być wielki? Złam prawo

Przyszły frontman The Jimi Hendrix Experience nie przypuszczał pewnie, ile da mu złamanie prawa. Wskutek kradzieży samochodu, James zamiast spędzenia dwóch lat w więzieniu, zaciągnął się do wojska. Po spędzeniu nieco ponad roku w 101. Dywizji Powietrznodesantowej, opuścił Wujka Sama z powodu urazu kręgosłupa.

W wojsku poznał Billy’ego Coxa, z którym wyjechał do Tennessee, zakładając zespół The King Kasuals. Przez dwa lata grali za marne grosze w różnych klubach. Zdobywając doświadczenie, w lutym 1964 roku Hendrix wygrał konkurs dla gitarzystów w Teatrze Apollo. Kilka miesięcy później zatrudniła go legenda rock and rolla – Little Richard, z którym występował w zespole The Royal Company. 

Do 1966 roku Hendrix grał jako muzyk sesyjny. W tym samym roku założył grupę Jimmy Flames and the Blue Flames. Przełomem okazał się moment poznania Lindy Keith, dziewczyny jednego ze Stonesów – Keitha Richardsa. Próbując pomóc Hendrixowi w karierze, przedstawiła go Andrew Loog Oldhamowi, menadżerowi The Rolling Stones oraz Seymourowi Steinowi. Jednak dopiero Chase Chandler, były basista The Animals, zainteresował się gitarzystą. Znajomość z Chandlerem doprowadziła do przyjęcia pseudonimu Jimi oraz powstania The Jimi Hendrix Experience. 

Po debiutanckiej trasie po Francji, grupa wróciła do Londynu, gdzie na ich występy przychodziły takie formacje jak The Small Faces, The Who czy wcześniej wspomniani Beatlesi, Stonesi i Eric Clapton. 

Jimi Hendrix (z lewej) i Mick Jagger (z prawej) w 1969 roku / źródło: reddit.com

Are You Experienced?

W 1967 The Jimi Hendrix Experience ruszyło na podbój Anglii. Jednocześnie tworzyli debiutancki album Are You Experienced. Podczas sesji w Olympic Studios, Jimi poznał Eddiego Kramera, inżyniera dźwięku, z którym współpracował aż do śmierci. Debiut okazał się wielkim sukcesem w Wielkiej Brytanii. Are You Experienced zajęło drugie miejsce na liście najpopularniejszych płyt. Szczyt podium okupowali The Beatles z Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band

Mimo rywalizacji na listach przebojów, Hendrix sporo zawdzięcza brytyjskim gigantom. To właśnie w okresie Beatlemanii Paul McCartney zaproponował, by na Festiwalu w Monterey wystąpił, anonimowy wtedy w Stanach, Jimi Hendrix.

Znany ze swoich wybryków, przeszedł samego siebie. Po występie podpalił i roztrzaskał swoją gitarę, co dało mu posłuch amerykańskiego społeczeństwa. 

Kilka miesięcy po debiutanckim albumie, w ręce słuchaczy oddano Axis: Bold as Love, z którego Hendrix nie był zadowolony i rzadko grał utwory z tej płyty na koncertach. Podczas trasy promującej drugi album, Jimi Hendrix, oprócz zapłacenia kary za zdemolowanie pokoju hotelowego w Szwecji, gra przed 14-tysięczną widownią, a New York Times nadaje mu tytuł Czarnego Elvisa. 

Początek końca

1968 rok to również rok premiery Electric Ladyland, ostatniego albumu The Jimi Hendrix Experience. Przez rosnące napięcie między Hendrixem, a basistą Noelem Reddingiem, zespół rozpadł się i już nigdy nie wrócił w oryginalnym składzie. 

Gitarzysta założył kolejny zespół – Gypsy Sun and Rainbows, z którym zagrał podczas Woodstocku oraz dał jeszcze dwa koncerty, po czym również został rozwiązany. Kolejną grupą była Band of Gypsys, z którą wydał album koncertowy o tej samej nazwie. Band of Gypsys był drugim najlepiej sprzedającym się albumem Hendrixa. 

18.09.1970

Przyczyny śmierci Jimiego do dziś nie są do końca jasne. Oficjalna wersja brzmi, że zmarł przez komplikacje związane z zażyciem leków nasennych. Choć za życia wydał jedynie cztery albumy, do dziś wytwórnie wydają jego muzykę. Ostatnią z premier jest Band of Gypsys 50th Anniversary Vinyl z marca tego roku. 

Był idolem mas i inspiracją dla pokoleń. O swojej fascynacji Hendrixem wspomina między innymi Steven Tyler, wokalista Aerosmith, w swojej autobiografii Wkurza Was hałas w mojej głowie? Dziś można podziwiać ekspozycję o artyście z Seattle w Rock and Roll Hall of Fame, gdzie towarzyszą mu zarówno jego inspiracje z młodości jak Chuck Berry czy B.B. King, jak również koledzy z Cream, The Animals i The Beatles. 

WTB, WTS, czyli jak zarobić, a się nie narobić?

źródło: nypost.com / fot. Annie Wermiel

Tytuł jest tajemniczy, jednak juz pędzę z wyjaśnieniem. Chodzi tu o sprzedaż ubrań oraz butów. Mało tego! Można na niej zarobić więcej, niż wydało się na zakup.

OD CZEGO ZACZĄĆ?

Potrzebujemy do tego: Facebooka, komputera/laptopa/smartfona (najlepiej wszystkiego naraz), konta bankowego, na którym posiadamy ok. 1500 złotych oraz aplikacji SNEAKERS. Pomocny może również się okazać PayPal. I oczywiście trochę wiedzy o świecie mody czy nowo wykreowanym świecie streetweru. Nie od dziś wiadomo, że przedmioty trudno dostępne, rzadkie czy kolekcjonerskie osiągają duże wartości i niejeden jest gotów za to zapłacić. Tak samo jest tutaj, bazujemy na rzadkości danego produktu. Kto nie słyszał o popularnych YEZZY od Adidasa, które to projektuje raper Kanye West? Kiedyś był to produkt niedostępny, limitowany. I tu pojawia się pytanie: jak na tym zarobić? Pomaga nam tu Facebook, wystarczy dołączyć do grup takich jak HIGH SOCIETY, Legit Check and Trade Society czy Supreme Talk PL/EU, Off-White Talk PL/EU. Polecam również polubić strony takie jak Wujek Rada czy Kuuuubs. Dzięki czemu wiemy wszystko tak zwanych dropach, czyli o tym kiedy, gdzie i w jaki sposób możemy zakupić dany przedmiot. W tym wypadku buty, ubranie.

CO WARTO KUPOWAĆ?

Jeśli chodzi o buty, warto wybierać takie, które zostały stworzone we współpracy z danym artystą muzycznym, sportowcem czy inną znana firmą, w której ofercie znajdują się trudno dostępne rzeczy. Przykładem jest wcześniej wspomniany Kanye West ze swoimi Yezzy, na które zawsze znajdzie się kupiec (sam kiedyś zakupiłem parę za 900 zł i sprzedałem za 1700 – myślę, że nie jest to najgorszy wynik). Jeśli chodzi o Adidasa, to oczywiście można tu wspomnień o nowej technologii 4D, która kiedyś była bardzo limitowana, czy o Pharrellu Williamsie – jednak to jest już rzadkość, bo Adidas postawił tylko na Yeezy, których wypuszcza coraz to nowsze modele – 350, 750, 950, 350 v2, 700, 500, 380. Jedno jest pewne, kupując te buty zawsze zarobimy. Kiedyś można było zarobić nawet od 3000 zł do 5000 zł na modelach ZEBRA oraz YERBA. Tyle o Adidasie, teraz kilka słów o Nike – tu jest o wiele większe pole do manewru. Zaczynając od butów sygnowanych znakiem Jordan, kiedyś dostępne gdzie chcieliśmy, teraz niestety bardziej limitowane. Modele 1, 4 czy 11 zawsze warto kupować. Następnie obuwie w kolaboracji z firmą Off-White, co tu dużo mówić, Nike wydał każdy możliwy but, razem z tą firmą zawsze będą się wyróżniać i zawsze będą trzymały ceny. Kolaboracja z Travisem Scottem jest kopalnią złota od ubrań aż po buty, możemy kupić każdą rzecz, a i tak zarobimy. Jeśli ktoś nie wierzy, model Jordan 1x Travis Scott jest do kupienia za 5000 zł. Ostatnim model to Nike „SACAI” czyli wszystko w buce razy 2. Język, swoosh (znaczek Nike), sznurówki, materiał a nawet podeszwa. Ubrania marki Supreme są pożądane, zawsze koszulki oraz bluzy z tak zwanym box logo są bardzo rzadkie. Koszulki można sprzedać za ponad 1000 zł, bluzy natomiast – 3000 zł. Nie jest to jednak koniec, ponieważ firma ta wytwarza wiele akcesoriów, takich jak gaśnice, motory, ciastka oreo, czy nawet cymbergaja.

JAK KUPIĆ?

Gdy już dowiemy się, gdzie odbywa się drop: na stronie producenta czy na stronie pośredniczącej, takiej jak wspomniany przeze mnie SNEAKERS (aplikacja na smartfona), po prostu czekamy, wchodzimy na daną stronę internetową o danej godzinie i bierzemy udział w losowaniu. Każdy ma równe szanse. Jeśli nam się poszczęści, możemy kupić. Aby zwiększyć swoją szanse, warto używać kilku urządzeń, najlepiej każdy działający osobno na innym łączu internetowym. Kiedy uda nam się wylosować, płacimy za pomocą konta bankowego lub PayPala i czekamy na kuriera.

Grail Point i Grail Cut na Koszykowej. Tu kupisz ubrania Supreme ...
źródło: https://www.businessinsider.com/

Jak sprzedać?
Tu właśnie pomaga nam wcześniej wspomniany Facebook oraz tytuł czyli WTB, WTS. Jest to nic innego jak (want to sell, czyli chęć sprzedaży). Na grupach wcześniej wymienionych robimy post. W tytule piszemy co chcemy sprzedać, dodajemy zdjęcia, cenę oraz wpis WTS, analogicznie jeśli będziemy chcieli coś kupić, dodajemy post tylko z wpisem WTB (want to buy, czyli chęć kupna ). I czekamy na odzew. Jeśli ktoś akceptuje nasza ofertę, a my zobligujemy się do wysłania paczki, musimy to zrobić, ponieważ ludzie którzy tworzą tak zwana buciarską społeczność, pragną przestrzegania zasad. Kierują się dewizą traktuj kogoś tak jak sam chcesz być traktowany. Więc gdy wystawimy kogoś z tak zwanym przybitym dealem, zostajemy wyrzucani z grup, co skutkuje brakiem miejsca do sprzedaży oraz zmniejsza nasza wiarygodność. Dostajemy tak zwanego callouta, czyli brak możliwości dodawania postów czy nawet usunięcie z grupy.

Myślę, że nie jest to trudne, a przy odrobinie szczęścia możemy zarobić niemałą kwotę, często nawet 100% kwoty, za którą kupiliśmy przedmiot. Czy posiedzenie chwile przy telefonie, pójście na pocztę i wysłanie paczki zajmie dużo czasu? Myślę, że nie, oceń to sam czy warto i spróbuj tak zarobić. Jak wiadomo, każdemu przyda się trochę grosza. A nie jest to takie ciężkie jak się wydaje.
Warto również zaznaczyć, że przy większej sprzedaży należy zarejestrować swoją działalność, aby nie mieć żadnych nieprzyjemności na drodze podatkowej i prawnej.

Polecam zobaczyć:

Dlaczego słucham polskiej muzyki?

Każdego roku muzyczny serwis streamingowy Spotify przygotowuje personalne zestawienie Twoje Ulubione Utwory, które można znaleźć w zakładce Stworzone dla Ciebie. Jakież było moje zdziwienie, gdy uświadomiłam sobie, że większość utworów znajdujących się na playliście, pochodzi od naszych rodowitych muzyków.

Od nienawiści do miłości

Kiedyś nie przepadałam za polską muzyką. Szczerze mówiąc, nawet jej nie lubiłam. Zawsze wydawała mi się taka prymitywna i nudna. Wszystkie piosenki zdawały się brzmieć tak samo. W artystach nie znajdowałam oryginalności, powielali oni jedynie istniejące już schematy. Z czasów dzieciństwa pamiętam tylko fascynację zespołem Wilki, który po przeżyciu swoich pięciu minut w świetle reflektorów, oddalił się w cień. W późniejszych latach mojego życia właściwie już zupełnie zrezygnowałam z polskich brzmień. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że nie znalazłam tego, czego szukałam.

Co się nagle stało, że do nich powróciłam?

Od pewnego czasu moją pasją stało się odkrywanie debiutujących artystów na polskim rynku. Zagłębiając się w świat muzyki i dając się jej bezgranicznie ponieść, odkryłam wiele fascynujących osobowości, które dopiero stawiały pierwsze kroki w branży muzycznej. Na wielu z nich natknęłam się przypadkowo, innych poznałam poprzez gościnne występy w różnych projektach, a o niektórych usłyszałam w radiu. Dzięki temu, moje muzyczne horyzonty bardzo się poszerzyły. Okazało się, że po macoszemu potraktowałam rodowitych artystów, za co serdecznie ich przepraszam. Dzisiaj nie jestem już w stanie przetrwać dnia bez niezbędnej dawki polskiego brzmienia.

Tak brzmiał mój ro(c)k

Na wspomnianej przeze mnie playliście czołowe miejsce zajmuje Daria Zawiałow z piosenkami z płyty Helsinki. Klimat tego albumu utrzymany w stylu lat 80 sprawił, że przez długi czas nie mogłam się od niej oderwać. Na podium znajduje się również Kwiat Jabłoni z utworami ze swojej debiutanckiej płyty Niemożliwe. Ich delikatna muzyka jest wręcz balsamem dla uszu. Ponadto w moim zestawieniu znaleźli się zarówno artyści, którzy od lat figurują na listach przebojów min. Happysad, Coma, Artur Rojek, Marcelina czy Hey, jak i Ci, którzy dopiero wkraczają w muzyczny świat showbiznesu: Blauka, Sonbird, The Dumplings, Lor czy Ralph Kaminski. Szczerze wszystkim polecam zapoznanie się z twórczością tych niezwykle uzdolnionych artystów. To oni sprawili, że dzisiaj już patrzę na polską muzykę inaczej.

Lekarstwo w dźwiękach

Dlaczego tak bardzo zachęcam do słuchania muzyki, zwłaszcza tej rodzimej?

Istnieje wiele naukowych dowodów na to, że muzyka działa na ludzi wręcz terapeutycznie. Po pierwsze, energetyczna muzyka (na przykład autorstwa The Dumplings czy Xxanaxx) stymuluje uwalnianie dopaminy, co skutkuje uczynienie nas szczęśliwszymi. Po drugie, przyjemne dźwięki obniżają stres, redukując w organizmie poziom kortyzolu, a nawet pomagają w leczeniu depresji. Po trzecie – relaksacyjna muzyka (na przykład autorstwa Ralpha Kaminskiego czy Tęskno) pozwala na szybsze i łatwiejsze zasypianie.

Czasy pandemii koronawirusa nie są łatwe dla polskich artystów. Wszyscy byli zmuszeni do zrezygnowania z tras koncertowych czy festiwali. Wielu z nich musiało przełożyć premiery swoich albumów. Mimo to, większość z nich doskonale sobie radzi, organizując koncerty online, które bardzo często motywowane są zbiórkami na rzecz ofiar COVID-19. Są to między innymi koncerty z cyklu Męskie Granie W Domu, które zorganizowali artyści tacy jak Król, Bass Astral x Igo czy Mela Koteluk.

W tym ciężkim dla nas wszystkich czasie ważne jest, żebyśmy wspierali artystów z naszego domowego zacisza. Kultura jest filarem istnienia naszego narodu, czymś, co sami tworzymy i co musimy nieustannie pielęgnować. Dlatego korzystajmy z jej dobrodziejstw, zwłaszcza w czasach zarazy. Kupujcie płyty, słuchajcie muzyki w legalnych serwisach, wspierajcie polską kulturę.

F.R.I.E.N.D.S. – czyli o tym jak serial wyglądać nie powinien

“Przebrnąłem, przebrnąłem przez “Przyjaciół” – chciałbym powiedzieć takie słowa. Powiem więcej, wyobrażałem sobie, że po obejrzeniu tego sitcomu dołączę do rzeszy fanów tejże produkcji. Niesiony zachwytami nad symbolem lat 90’ zasiadłem z kubkiem ciepłej herbaty przed komputerem. Zacząłem oglądać.

Wiele sitcomów przewinęło się przez telewizję na przestrzeni lat. Gorszych, lepszych czy po prostu nijakich. Ten rodzaj komedii opiera się przede wszystkim na humorze sytuacyjnym, podpartym zaś jest śmiechem publiczności. I właśnie tutaj zaczyna się główny problem “Przyjaciół”. Serial ten jest po prostu nijaki oraz mało poruszający pod kątem czystej rozrywki. Od premiery pierwszego odcinka minęło blisko 26 lat i mam wrażenie, że ten serial bawił, ale właśnie w tym okresie, w którym można go było oglądać na bieżąco. Oglądając go w 2020 roku widz naprawdę może poczuć lekkie zażenowanie tym, co widzi na ekranie. Myślę, że seriale na przestrzeni lat osiągnęły taki poziom, że dalsze gloryfikowanie “Przyjaciół” nie ma najmniejszego sensu. Ba, nie ma prawa bycia. Ale po kolei.

TOKSYCZNA RELACJA

Pierwszym problemem, który możemy zaobserwować w trakcie oglądania jest według mnie bardzo, ale to bardzo zwodniczy tytuł. “Przyjaciele” to wyraz o tyle mylący, że bohaterów łączy niewiele. Rzeczy, na które chciałbym zwrócić uwagę to dwulicowość większości bohaterów i toksyczne przyjaźnie, w której każdy jest gotów utopić drugą osobę w przysłowiowej łyżce wody. Ponadto oglądając ów serial w mojej głowie widniało widmo niezwykle popularnej produkcji wśród starszej publiczności. Tak, tak, mam na myśli oczywiście “Modę na sukces”, w której to każdy spotykał się z każdym utrzymując to rzecz jasna w tajemnicy przed resztą. Nie inaczej jest w “Przyjaciołach”. Konia z rzędem temu, kto jest w stanie rozrysować związki i podboje każdego z bohaterów. Szczerze mówiąc to ostatni raz coś podobnego na ekranie widziałem w jakże besztanej serii “American Pie”, a to chyba nie jest najlepszym porównaniem wobec serialu, który większość określa mianem “arcydzieła”.

OK, BOOMER

Świat, w którym jasno określone były cechy męskie i kobiece już dawno przeminął. I chwała cywilizacji za to! W dzisiejszych czasach już coraz mniej osób dziwi, że mężczyzna jest opiekunem dla dziecka czy też to, że ktoś jest zupełnie innej orientacji. Po czym “odpalamy” dowolny odcinek “Przyjaciół”, z którego aż kipi od homofobicznych przytyków. Co więcej, właśnie te przytyki są uznawane wśród fanów za wyżyny komediowe tej produkcji. W tym momencie chciałbym pogratulować gustu komediowego na poziomie “Mazurskiej Nocy Kabaretowej”. Co by nie zostać gołosłownym, posłużę się tutaj postacią Chandlera, który to ma wręcz paranoję przed uznaniem go za homoseksualistę. Chandler jest wręcz gotów walczyć do ostatniej kropli krwi, gdy ktoś tylko pomyśli o nim w innym kontekście niż heteroseksualny samiec. W połączeniu z historią jego matki, która jest transseksualna, rysuje nam się podręcznikowy przykład osoby homofobicznej i pełnej kompleksów.

SAMIEC SILNY, SAMIEC GROŹNY

Kolejnym świetnym przykładem na poparcie tezy, że “Przyjaciele” to serial nie mający prawa bytu w dzisiejszym świecie, jest oczywiście obrona męskości. Lekko zarysowałem ten problem wyżej, ale grzechem byłby brak wzmianki na temat burzliwej reakcji Rossa, gdy zauważa, że jego syn bawi się lalkami. Ów bohater po zobaczeniu całego incydentu oskarża byłą żonę (lesbijkę), że to wszystko jej wina. Kolejnym przejawem wyśmiewania “niemęskich” samców jest oczywiście historia,w której Joey wystąpił w reklamie szminki dla mężczyzn. Spotkało się to oczywiście z wielkim sprzeciwem Rossa, który mam wrażenie, że jest największym homofobem wśród całej tej pożal się Boże gromady idiotów. 

KOBIETA TO PRZEDMIOT

Może to zabrzmi absurdalnie, ale mam wrażenie, że scenarzyści tworząc postać wyżej wspomnianego Joey’a kierowali się założeniem, że świat kręci się na męskim przyrodzeniu. Tak toczy się życie. Życie, w którym największym uznaniem dla mężczyzny jest ilość partnerek seksualnych, o których bardzo szybko się zapomina. Tak samo widzę postać Rachel. Kobieta, która dąży do swoich celów. Praca w prestiżowym domu mody oraz mieszkanie w Paryżu musi poczekać, jeśli nie odejść w cień, ponieważ jaśnie pan Ross ma zupełnie inne plany. No cóż, to tylko kolejny z wyznaczników męskości w dawnym świecie. Kobieta ma być wpatrzona w mężczyznę i tyle.

FANI

Przeglądając różne strony internetowe, które zrzeszają fanów “Przyjaciół” doszukałem się pewnej zależności. W 90% dyskusja opiera się na tematach pokroju “Którego bohatera najbardziej lubisz?”. I jasne, takie dyskusje też są interesujące, ale nie na przestrzeni aż tylu wpisów. Dla porównania przeglądając podobne miejsca w internecie, zrzeszające fanów innych franczyz, można wyciągnąć naprawdę wiele ciekawych informacji. W dodatku fani tego serialu (zaraz za fanami Star Wars) są zdecydowanie jednym z najbardziej toksycznych środowisk, z jakim miałem do czynienia. Nie polecam mówienia przy nich, że miałeś styczność z tym serialem, ponieważ w mgnieniu oka zasypią się “wspaniałymi” historiami z tego serialu jak to na przykład Fibi śpiewała o kocie lub Monica tańczyła w swoim fat-suicie. 

TAK BYĆ NIE POWINNO

Kończąc, niebywale śmieszą mnie głosy fanów, którzy zażarcie bronią tego stereotypowego gniota produkcji amerykańskiej. Śmieszą mnie głównie dlatego, że ich największym zarzutem wobec osób nielubiących tego serialu jest to, że “hejtujący” nigdy takich przyjaciół nie miał. Więc ja powiem, że z całą pewnością nie chciałbym mieć wokół siebie osób takich, jakie zobaczyłem na ekranie. Amen.

Mroczna strona każdego z nas

Czy zastanawialiście się kiedyś jak duży wpływ może mieć na nas czytanie książek? Nie od dziś wiadomo, że jesteśmy bardzo podatni na różne bodźce dochodzące do nas z zewnątrz, a już szczególnie w czasach, które nastały. Od zawsze wmawiano nam, że gry pełne przemocy mogą budzić w nas agresję, ale… Co w takim razie z książkami? Czy sprawiają, że odkrywamy swoją mroczną stronę?

JAK ZABIĆ CZAS?

Wbrew pozorom, czytanie książek nie jest dla nas wcale naturalne, wiele osób niechętnie sięga po lekturę, kiedy do wyboru mają inną formę rozrywki. Pandemia jednak sprawia, że każdemu z nas już powoli zaczyna brakować pomysłów. Czemu więc nie sięgnąć po lekturę, która nas intryguje? Morderstwa, przemoc, agresja – co innego może wzbudzić w nas tyle emocji?

Podobno niektórzy ludzie nie powinni czytać o pewnych kwestiach. W końcu czytane przez nas książki mogą zacząć przekładać się na rzeczywistość, a przecież nie zawsze zachowania, w nich występujące warto naśladować. Wyobraźnia może zacząć płatać nam figle, a to z kolei przełoży się na nasze życie codzienne. Pytanie tylko… W jakim stopniu może być to szkodliwe? I czy w ogóle może być? W końcu czasem powinniśmy niektóre słowa z książek brać sobie do serca, jak w przypadku poradników, które mogą pomóc rozwiązać nasze problemy, a także nabyć cenną wiedzę. Co jednak z książkami pełnymi przemocy? To już bywa bardziej złożona kwestia…

PRZEMOC. WSZĘDZIE PRZEMOC.

Czytanie stymuluje nasz umysł i pozwala na poprawę koncentracji oraz pamięci. Dzięki czytaniu książek, poznawaniu losów różnych bohaterów, jesteśmy w stanie lepiej zrozumieć ludzkie emocje, a nawet przystosowywać się do nowych sytuacji. Należy jednak robić to wszystko w odpowiedni osób, życie przedstawione w książkach nie zawsze jest godne naśladowania.

Wyobraźmy sobie dziecko w czasie dorastania. Na tym etapie swojego życia chłonie ono wiedzę niczym gąbka. Jest szczególnie narażone na wpływy z zewnątrz. W wielu przypadkach rodzice zabraniają dzieciom grać w gry, które rzekomo mogą budzić w nich agresję. Co jednak w przypadku kiedy dziecko sięgnie po lekturę równie drastyczną? Przeniesienie się do świata książki pozwala nam oderwać się od rzeczywistości, i dopóki wiemy kiedy do niej wrócić nie wydaje mi się, aby dana lektura mogła mieć na nas zły wpływ. A wręcz przeciwnie, pozwoli nam to na wyzbycie się negatywnych emocji.

Pomimo, że środowisko występujące w książkach w głównej mierze bywa nieprawdziwe, to czytelnik mimowolnie przyzwyczaja się do zachowań, które reprezentowane są w lekturze. Łatwiej mu sięgnąć do nawyków, których nabył w książce, niż samemu spróbować rozwiązać problem. Czytanie książek, podobnie jak granie w gry, może wywoływać w nas silne emocje. Czy jesteśmy jednak w stanie kogoś pobić, bo przeczytaliśmy o tym w lekturze? Szczerze wątpię – danie upustu emocjom wcale nie musi prowadzić do agresji.

źródło: papilot.pl

RZECZYWISTOŚĆ

Czy więc kontakt z fikcyjną przemocą nie przekłada się na realną agresję? Człowiek łatwo przyzwyczaja się do pewnych czynności. Jeżeli poczuliśmy się lepiej dzięki chociażby konsolowej strzelaninie, czy właśnie przeczytaniu książki o brutalnym morderstwie, prawdopodobnie sięgniemy po tę metodę znowu, przy następnym stresującym momencie.

Co nam to daje? Przenosimy się do innej rzeczywistości, w której mimo, że występują problemy podobne do naszych, wszystko wydaje się prostsze. W końcu to nie my je przeżywamy. Sytuacja komplikuje się nieco, kiedy nie widzimy już innej ucieczki, niż ta w inny wymiar. Ale nie popadajmy w paranoję, wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Każdy w swoim życiu potrzebuje czasem trochę grozy, i dopóki dzieje się ona na ekranie komputera czy w książce, którą właśnie trzymamy w dłoni, to nic złego. Jeśli zachowamy trzeźwy umysł nic nie jest w stanie nam zaszkodzić. Nieważne czy są to książki czy gry. Wszystko jest dla ludzi.

Mam 21 lat i płaczę na „Toy Story”

Absolutnie nie jest mi wstyd. Mam nadzieje, że znajdzie się wśród czytelników ktoś, kto utożsami się z tym tekstem. Dla mnie Toy Story jest bajką wyjątkową. Można powiedzieć, że w pewnym sensie ukształtowała mnie jako człowieka. Rodzice bardzo dobrze wiedzieli co puścić mi na kasecie, gdy byłem małym chłopcem. Dziękuje. To moja laurka dla bajki przy której za każdym razem się wzruszam.

Pierwszą odsłonę przygód Chudego i Buzza tata nagrał mi na kasetę. Oczywiście wykorzystał moment, gdy akurat puszczali ich w telewizji. Najbardziej pamiętam kadr, gdy Chudy uwięziony w domu Sida rozmawia ze swoimi przyjaciółmi przez okno i próbuje udowodnić, że Buzz jest z nim i są pogodzeni. Nagle obraz się przerywa i pojawia się… nagranie obrad sejmu. Tak jest, ktoś przełączył kanał. Takim oto sposobem przez 10 kolejnych sekund mały ja oglądam jak jacyś ludzie rozmawiają o ważnych rzeczach w półokrągłym pomieszczeniu. Potem obraz wraca już do normalności… Ktoś zorientował się, że nagrywarka działa i nie powinno się teraz przełączać kanału. To dosyć istotna i zabawna sprawa. Dosyć sentymentalna dla mnie, bo za każdym razem, gdy oglądam Toy Story, już nie przy pomocy poczciwej kasety i dochodzi do momentu wyżej przeze mnie opisanego, to dopada mnie zdziwienie, gdzie są obrady sejmu i czemu ta wersja jest wybrakowana?

Nie sposób opisać wartości, jakich się nauczyłem. Gdy byłem małym chłopcem, chłonąłem postać Chudego. Był moim prawdziwym idolem. Szeryf uczył mnie wierności i lojalności wobec swoich przyjaciół. Częstym motywem bajce był moment, gdy wszyscy wokół zaczynają w coś wątpić, a jedynym, który nadal wierzy w pewną idee jest właśnie Chudy. Pozostałe zabawki stawiają na swoim, a ostatecznie wychodzi, kto ma racje. Zawsze imponowało mi to w szeryfie. Przywiązanie do swoich przekonań, do swojej miłości. Szeryf nade wszystko kochał swojego właściciela – Andiego. Istotną rolę odgrywali także jego przyjaciele-zabawki. Dla nich wszystkich wskoczyłby w ogień, i to było dla mnie niezwykle inspirujące. Szeryf Chudy – postać, która definiuje altruizm. Z taką dewizą przyszło mi wkraczać w młodzieńcze życie. Zawsze dla swoich, co by się nie działo. Nawiasem mówiąc, dostrzegam tutaj nawiązanie do przesłania jakie niosą niektóre kawałki polskiego rapu. Ale to już daleko idące skojarzenia, skupmy się na Toy Story.

Mam 21 i płaczę na Toy Story. Słyszę głos Stanisława Soyki, śpiewający, że Ty druha we mnie masz i zaraz w moich oczach pojawiają się łzy. Płaczę ze wzruszenia? Czy raczej dlatego, że dorosłem i bardzo doceniam znaczenie tych słów oraz morału całej bajki? Gdzieś w pędzie życia tracimy kontakt z naszymi znajomymi, istotne stają się zgoła inne sprawy, niż utrzymywanie starych znajomości. Słowa tej słynnej piosenki i wymowa całej bajki zawsze przypominają mi, że warto zadbać o najbliższych, że te relacje są niezwykle ważne. Kolejny rewatch jest dla mnie nostalgiczną podróżą. Zaczynając od dziecięcej zajawki i zwyczajnej rozrywki, a kończąc na głębokich przemyśleniach o tym, jak zachowuje się względem mojej rodziny, przyjaciół. Czy jestem dla nich Chudym?

Całą serię Toy Story dzielę na dwa. Przygody w czasach dzieciństwa Andiego, czyli część pierwsza i druga oraz późniejszy etap jego życia. Pierwsze odsłony i późniejsze dwie dzieli spory odstęp czasu. Jako wierny fan bardzo bałem się tego, czy warto odgrzewać tę historię. Czy to nie zepsuje magii tego, co już powstało? Na szczęście nie zawiodłem się, wręcz przeciwnie, historia i fabuła pociągnięte są w znakomity sposób. Pojawienie się zabawek w przedszkolu było czymś nowym i zaskakującym. Oczywiście, Chudy tradycyjnie, wiedział, że on i jego zgraja muszą wrócić do Andiego. Jak zwykle miał rację. Końcowy moment tej odsłony chwyta za serce. Andy pozostaje w sercach, a my zostajemy z Molly. Cały pomysł Chudego utwierdza nas w przekonaniu, że tak właśnie musiało być. Pora na kolejny etap. W bajce jak w życiu.

Czwarta część sprawiła, że coś we mnie pękło. Ostatni, kulminacyjny moment udowodnił mi, że nie tylko ja dorosłem, ale też bohaterowie mojej ulubionej bajki. Na premierze tej odsłony byłem w kinie z moją dziewczyną. Jak bardzo głupio było mi, gdy podczas ostatniej sceny wybuchnąłem płaczem, ku zdziwieniu pobliskich sąsiadów z foteli. Na szczęście, mojej ukochanej towarzyszce również udzielił się mój nastrój. Przynajmniej nie byłem sam. Chyba mam w niej druha. Nie będę zdradzał jak skończyła się ta historia. Zobaczcie sami.

Na koniec wrócę do czasów dzieciństwa. Gdy zamykałem drzwi to udawałem, że odchodzę kilka kroków, by zaskoczyć zabawki pozostawione w moim pokoju. Po chwili niespodziewanie je otwierałem, lecz niestety, nigdy nie udało mi się ich złapać na ożywieniu. Zawsze leżały w tym samym miejscu,  w którym je zostawiłem. Pogodziłem się już z tym na tyle, że od dawna tego nie sprawdzam. Chyba dorosłem. Ale plakat moich ulubieńców zawsze będzie w moim pokoju. To się nigdy nie zmieni.

Z biegiem zim i lat, ta przyjaźń bez przerwy trwa.

„Książkowe” terapie małżeńskie

Lektura wywiera duży wpływ na nasze własne poglądy, również te dotyczące miłości. „Namiętne małżeństwo” z pewnością pomoże wielu relacjom w budowaniu udanej więzi, odkryciu nowych horyzontów intymności, a dla terapeutów par może być drogowskazem i źródłem inspiracji w ich pracy.

Namiętne małżeństwo. Miłość, seks i bliskość w stałych związkach ...

W czym tkwi problem?

Żyjemy w czasach, gdzie decyzje o rozwodach podejmuje się niemal codziennie i nie jest to powód do wstydu. Małe kłótnie przeradzają się w ogromne konflikty, a na jaw wychodzą nawet najgłębiej skrywane sekrety. Powody są różne… Zaczynając od problemów łóżkowych, idąc przez kłopoty finansowe, kończąc na zdradzie. W takim momencie część związków postanawia ratować swoją relację, i albo udają się do specjalistów, albo… no właśnie, albo postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zaczyna czytać literaturę seksuologów, psychologów czy psychoterapeutów.

To dobrze, czy źle?

Zdania dotyczące terapii na własną rękę są podzielone, ale chciałabym przedstawić Wam dzieło, które moim zdaniem jest w stanie bronić się w tej dziedzinie. Książka pt. „Namiętne małżeństwo” jest przede wszystkim bardzo obszerna i erudycyjna. Ograniczę się do jej najważniejszych zalet, zwracając uwagę głównie na konwencję i przekaz.

W porównaniu z wieloma publikacjami, oscylującymi wokół tematów relacji, ta zawiera obszerne opisy sesji terapeutycznych, również z wypowiedziami autora – Davida Schnarcha’a. Dodatkowo możemy odnaleźć tu wiele nowatorskich poglądów, które wielu czytelników mobilizują do podejmowania treningów w związku. Trudności życia intymnego nie są tu tematem tabu, uwzględniając przy tym wymiar biologiczny, psychiczny, społeczny i duchowy. Największą zaś zaletą książki jest powoływanie się autora na własne doświadczenia rodzinne oraz partnerskie.

Rezultaty i próby wdrażania

Złożoność przestawionych tematów, odkrywa nam często problemy, których sami nie potrafiliśmy wcześniej zdefiniować, ale po wyraźnym wypunktowaniu ich przez autora, zaczynamy się pod nimi podpisywać. Poszczególne rozdziały wprowadzają nas w coraz głębsze strefy i wyjaśniają, w czym tkwi problem, jak do niego podejść i w jaki sposób zacząć rozmowę. Oczywiście nie ma gotowych przepisów na ratowanie związków czy też utrzymanie ich w zgodzie i spokoju, ale są wskazówki, którymi możemy się zasugerować. Denis de Rougemont powiedział: „Nie twierdzę, że praktyczne prawdy można wyłożyć w prosty sposób na targowisku” – i to jest właśnie klucz, według którego należałoby podążać za kolejnymi stronicami publikacji.

Prawo polskie a związek nieformalny

Dekalog seksualności publikowanej

Niemniej jednak, mimo wielu książek tego typu na rynku, królują wśród nich te same, inaczej wyrażone zasady, gwarantujące udane pożycie i odnalezienie przyjaciela w partnerze. Morał z tego taki, że nie ma dobrego związku bez intymnej więzi, czy też świadomości emocjonalnej, a kluczem otwierającym każdy zamek okazuje się być rozwój osobowy i zachowanie własnej integralności. To wszystko pozwoli nam zadbać o strefę komfortu relacji i stworzyć dogodne warunki do jej prawidłowego rozwoju.

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij